Gdy ze względów osobistych musiałem przenieść się ze swojej rodzinnej miejscowości do Koszalina, od razu podjąłem decyzję o poszukiwaniu pracy, która zapewniłaby mi stabilizację finansową i zawodową. W drugim tygodniu przeglądania ofert pracy natrafiłem na ogłoszenie skierowane do specjalistów ds. administracyjnych. Jako osoba, która ukończyła studia na odpowiednim kierunku bez zastanowienia wysłałem swoje dokumenty aplikacyjne.
Wielu znajomych przestrzegało mnie, że na takich stanowiskach jak to, w których firmą zatrudniającą jest Urząd Miasta, w procesie rekrutacyjnym liczą się przede wszystkim znajomości, a całe poszukiwanie kandydatów odbywa się tylko dlatego, że taki jest wymóg, a wszystko musi być kompletnie udokumentowane. Oczywiście nie dowierzałem najbliższych i liczyłem na pełen sukces.
Pierwsza rozmowa kwalifikacyjna na stanowisko specjalisty, specjalista ds. administracyjnych Koszalin, przebiegła bardzo przyjemnie i wyszedłem z niej przeświadczony o zakwalifikowaniu na dalszy etap rekrutacji. Jak się okazało, moje przeczucia okazały się prawidłowe, bowiem już po dwóch dniach dostałem telefon z informacją o kolejnym terminie spotkania. Był to ostatni etap rekrutacji, na który dostały się zaledwie trzy osoby. Rozmowa poszła mi świetnie, członkowie komisji pokusili się nawet o kilka okolicznościowych żartów, a ja byłem przekonany, że jestem na wygranej pozycji. Moje przeświadczenie uległo wzmocnieniu, gdy na kanapie przeznaczonej dla osób oczekujących na spotkanie siedziały dwie nieodpowiednio ubrane i wyraźnie nieśmiałe kobiety. Czułem, że pracę mam w kieszeni.
Trudno opisać rozczarowanie, jakie ogarnęło mnie w chwili, gdy podziękowano mi za wzięcie udziału w procesie rekrutacyjnym i poinformowano i wyborze innego kandydata. Wtedy wiedziałem, że znajomi mieli rację, a ja dałem się nabrać!